Ja po prostu niestety mam talent. Jak człowiek wierzy w siebie, To cała reszta to betka, Nie ma takiej rury na świecie, Której nie można odetkać Wejść na estradę i zostać, Cała reszta to rzecz prosta. A ja wiem co jest grane, Dlatego tutaj zostanę, Będę śpiewał piosenki Będą klaskać panienki Będą dawać mi kwiaty Będę Z Joanną Moro, aktorką, odtwórczynią roli Anny German w serialu telewizyjnym o słynnej pieśniarce, rozmawia Krzysztof Lubczyński. W tym roku mija 40 rocznica śmierci Anny German, a serial jej poświęcony, „Anna German”, często jest powtarzany w różnych telewizjach. Jakie jest główne przesłanie tego serialu? Siła wielkiej miłości. Z Szymonem Sędrowskim zagraliśmy słynną parę – Annę German i jej męża Zbyszka Tucholskiego. Myślę, że takiej miłości już nie ma i nie będzie. Między nimi była taka miłość, która się nie zdarza. Bardzo bym chciała, by jak największa liczba widzów poznała, jak pięknym uczuciem darzyli siebie nawzajem bohaterowie tego serialu. Czy musiała się Pani bardzo mocno przygotowywać do tej roli od strony biograficznej? Anna German to postać rzeczywista, niefikcyjna. Jak wyglądały przygotowania? Wydaje mi się, że najciekawszym momentem pracy nad rolą jest jej przygotowanie. Wtedy człowiek jest tak nabuzowany energią, chce się jak najwięcej dowiedzieć. Ja miałam tu o tyle dobrze, że pan Zbyszek Tucholski mieszkał w Warszawie. Spotkałam się też z Mariolą Pryzwan, wielką fanką i biografką Anny German. Ona mi bardzo dużo pomogła. Pokazała mi piękne albumy ze zdjęciami Anny German, często niepublikowanymi. Pokazała mi też rzeczy osobiste Anny German, torebki, szale. Było to niezwykle wartościowe. Uczyłam się specjalnie śpiewu metodą Anny German. Ona miała taki dar od losu, ale generalnie ludzie tak nie mają i tego się trzeba uczyć – tej postawy, jaką prezentowała się na scenie, jak otwierała usta, aby wydobyć tak niesamowicie wysoki głos. Poza tym uczyłam się też włoskiego, bo mamy dwa odcinki właśnie w tym języku. Anna biegle mówiła po włosku i nie było wyjścia –-trzeba było się podszkolić. German mówiła w siedmiu językach, a śpiewała chyba w jeszcze większej liczbie, bo śpiewała też np. po chińsku. Znam język rosyjski, a dzięki tej roli dokształciłam się jeszcze i mogłam sobie w szukać informacji o Annie German w rosyjskich portalach internetowych. I tam, muszę przyznać jest dużo więcej informacji niż w języku polskim. Musieliśmy delikatnie podejść do sprawy. Zdawaliśmy sobie sprawę jaka odpowiedzialność na nas spoczywa. Szymon grał człowieka, który dzisiaj jest, żyje, myśli i ogląda ten serial. Muszę powiedzieć, że pan Zbigniew zwierzał mi się, że jemu się bardzo podoba Szymon w tej roli. Zastrzegał się tylko, że nie jest aż taki przystojny. (śmiech) Anna German urodziła się w Uzbekistanie. Pani pochodzi z Wilna. Czy ten klimat, nazwijmy to wschodni, pomógł Pani tę postać wykreować? Po przeczytaniu scenariusza nie było wątpliwości, że jest to rzecz wielka. Tu nie trzeba dużo wymyślać. Życie napisało taki scenariusz, że w to się po prostu wchodziło i się było na tym planie. Tu miało pewne znaczenie, że jest ten język rosyjski, że się urodziłam w Związku Radzieckim i to mi dało pewną łatwość wchodzenia w tę postać. Ten język rosyjski w dzieciństwie zawsze był wokół mnie. Ja się urodziłam w rodzinie polskiej i w domu mówiło się wyłącznie po polsku, ale jak się chodziło do sklepu to słyszało się rosyjski. Chociaż jako dziecko nie mówiłam po rosyjsku, to pamiętam te przepiękne radzieckie dobranocki. To wszystko rzutowało, że ja poczułam niezwykłą bliskość dla tej postaci. Chociaż jestem osobą zupełnie inną niż Anna German. Ja jestem osobą energiczną, nawet szaloną, i tutaj musiałam stonować, bo Anna prezentowała niesamowity spokój. Było to takie ciekawe przełamanie siebie. Jak się Pani przygotowywała do tej roli, jeśli chodzi o podkładanie głosu w piosenkach? Bardzo chciałam śpiewać w tym serialu, bo zakochałam się w piosenkach Anny German. Nie tylko chodzi o ich melodyjność, ale także teksty. Każda z piosenek miała do przekazania coś istotnego i ponadczasowego. Rosyjscy producenci powiedzieli, że takie timbru głosu nie da się uchwycić. Bardzo walczyli, by uzyskać prawa do piosenek. Przed produkcją serialu nauczyłam się wszystkich utworów Anny German. Na planie była puszczana piosenka German i ja z nią śpiewałam. W momentach a capella śpiewa Władysława Wdowiczenko, ukraińska piosenkarka z Odessy, która ma bardzo podobny timbre głosu i głównie wykonuje piosenki z repertuaru Anny German. Dziś, nie tylko w Polsce, ale w całej Europie coraz rzadziej produkuje się seriale biograficzne. Jak to się stało, że doszło do realizacji serialu „Anna German”? Ten serial powstał dzięki rosyjsko-ukraińskiej firmie producenckiej Star Media. Wład Riaszyn i Galina Bałan-Timkina trzy lata walczyli, by scenariusz powstał, i by ktoś przeczytał. Trzeba było też rozstrzygnąć z jakiego kraju aktorzy mają zagrać i gdzie to ma być kręcone. Projekt był bardzo starannie przygotowany. Dzisiaj takich biograficznych seriali jest mało, raczej robi się sensacyjne, czy obyczajowe. Wyłożone zostały duże środki finansowe, by ten serial powstał. W Polsce serial zyskał dużą publiczność… Moim zdaniem film jest tak zrealizowany, że widz się nie może oderwać od ekranu. W Rosji puszczano codziennie po dwa odcinki i właśnie tak było. Anna German jest w Rosji bardzo popularna i każdy ją zna. Zresztą nie tylko w Rosji, bo w zasadzie we wszystkich państwach b. ZSRR. W Uzbekistanie rok 2011 był rokiem Anny German, która tam jest uznawana za narodową artystkę. Serial był pokazywany w krajach nadbałtyckich, w Niemczech, Izraelu. Niemal w każdym z tych krajów traktują Annę German jak „naszą” i w tym tkwi jej fenomen. Jak doszło do tego, że otrzymała Pani tę rolę? Dzięki castingowi do serialu, o którym dowiedziałam się przypadkiem od koleżanki, które mnie zachęcała: „znasz rosyjski, może zgarniesz rolę drugoplanową”. Dostałam rolę główną. Praca nad serialem to była moja największa przygoda życiowa. Przez osiem miesięcy byłam oderwana od rodziny. Lataliśmy samolotami z planu na plan – zdjęcia były kręcone na Krymie, w Warszawie, we Lwowie, w Kijowie, w Bachczysaraju, we Włoszech. Po emisji serialu stałam się w Rosji prawie tak popularna jak Barbara Brylska. (śmiech) Mam nadzieję, że jakieś kolejne propozycje z Rosji nadejdą. Ja w każdym razie szlifowałam swój rosyjski w trakcie lektury „Anny Kareniny” w oryginale. I na koniec pytanie, które muszę zadać – czy w szkole była może Pani nazywana Jeanne Moreau? Tak. Nazywał mnie tak profesor Mariusz Benoit. (śmiech) Dziękuję za rozmowę. Joanna Moro – ur. 1984 w Wilnie, aktorka polsko-litewska. Od 2003 roku mieszka w Polsce. Absolwentka Akademii Teatralnej w Warszawie (2007). Zagrała w większości najpopularniejszych seriali telewizyjnych („Blondynka”, „Klan”, „M jak miłość”, „Na Wspólnej”, „Barwy szczęścia”, „Na dobre i na złe”, „Plebania” , „Ojciec Mateusz”, „Hela w opałach”, „Faceci do wzięcia”). Udziela się też jako piosenkarka, konferansjerka, prezenterka, aktorka estradowa. Anna Wiktoria German-Tucholska – ur. 1936 w Urgeczu (ZSRR), zm. 1982 w Warszawie, piosenkarka, kompozytorka. Laureatka festiwali w San Remo, Monte Carlo, Wiesbaden, Bratysławie, Neapolu, Viareggio, Cannes, Ostendzie, Sopocie, Opolu, Kołobrzegu, Zielonej Górze. Zdobywczyni „Złotej Płyty” za płytę długogrającą pod tytułem „Człowieczy los” (1970). Wylansowała wiele przebojów, „Wróć do Sorrento”, „Wiatr mieszka w dzikich topolach”, „Tańczące Eurydyki”, „Chcę być kochaną”, „Cyganeria”, „Jesteś moją miłością”. Dramatyczny los wojenny jej rodziny w ZSRR dopełnił się tragiczną śmiercią artystki w wyniku wypadku samochodowego, do którego doszło we Włoszech, nieopodal San Remo. Należy do najbardziej uhonorowanych polskich artystek – patronuje wielu ulicom, a na temat jej życia i twórczości powstało wiele książek.
\n \n \n\nśpiewała po prostu jestem
Nie jestem alkoholikiem, po prostu jestem Polakiem. 56 likes. Polacy to alkoholicy. Wypijamy dwie średnie światowe. Przy średniej światowej 6,13 litra, w Polsce przeciętny dorosły wypija 13,3 litra LP to pseudonim artystyczny Laury Pergolizzi, amerykańskiej wokalistki i gitarzystki, która przebojem wdarła się na światowe sceny festiwalowe, po latach pisania piosenek dla takich artystów jak Rihanna, Backstreet Boys czy Christina Aguilera. Z cienia wyszła na dobre w 2016 r. dzięki popualarności piosenek "Lost on You" i "Muddy Waters", która została wykorzystana w ścieżce dźwiękowej popularnego netfliksowego serialu "Orange is the New Black". W Polsce album "Lost on You" zyskał status platynowej płyty. Nie był to jednak debiut LP, a już czwarta praca w dyskografii artystki, która zanim odniosła międzynarodowy sukces została dwukrotnie zwolniona przez wytwórnie. W piątek, 5 lipca zaśpiewa na Open'er Festivalu. Sporo się działo w pani karierze w ciągu ostatnich lat; teledyski do pani piosenek są odtwarzane miliony razy, jedna z piosenek słyszymy w "Orange is the New Black", jednym z największych serialowych przebojów, koncertuje pani na największych europejskich festiwalach. A jednak wydaje się pani niemal zaskoczona sukcesem? LP: To wszystko jest szalone i tak, jestem bardzo zaskoczona. Sporo przeszłam w ciągu swojej kariery; pisałam dla innych, doświadczałam wzotów i upadków. Wiem, jak kruchy potrafi być sukces. Widziałam wystarczająco wielu fantastycznych, utalentowanych artystów, którzy pisali przepiękne piosenki i nikt nigdy o nich nie usłyszał, nikt nawet nie dał im szansy. Pamiętam o tym, jak szybko to wszytko może się skończyć; podchodzę do sprawy z pokorą i staram się po prostu robić swoje. Czy to wciąż kwestia zwykłego szczęścia, a nie kunsztu i talentu? Nawet w dobie streamingu internetowego, w czasie, gdy nie potrzeba już wytwórni i studia, żeby nagrać płytę i przekonać do siebie słuchaczy? Tak. Fart i wyczucie czasu. Droga, jaka przechodzi piosenka jest znacznie bardziej złożona niż może się wydawać. A na końcu decyzję - wyrok niemal - podejmuje jeden facet. Zwykle jest to facet, choć czasami są to także kobiety. W każdym razie jest ktoś "pilnujący wrót", komu albo podoba się, albo nie podoba się twoja piosenka. To nie działa według jakiegoś szczególnego planu czy sensu. Ludzie znaleźli sposób by wykorzystywać także tę wolność, którą dał nam internet. Biznes muzyczny popsuł nawet to. Jestem ostrożną optymistką, wierzę w wartość pracy - trzeba po prostu robić swoje, pisać piosenki i to wszystko. Nie zawsze było pani łatwo odnaleźć się w świecie muzycznego przemysłu. Może każdy musi przez to przejść, doświadczyć przeciwności losu, czasem zaliczyć porażkę. Ostatecznie to wszytko bardzo mi pomogło. Teraz naprawdę rozumiem, jak wiele czasu i szczęścia trzeba, by znaleźć się w tym miejscu, w którym jestem. Rozumiem to i doceniam znacznie bardziej, niż gdyby to stało się od razu, bez wysiłku. Wtedy mogłabym uważać, że to naturalny stan rzeczy... oczywiście, że się udało. Nie wiem czy mogłabym się tym wtedy tak cieszyć. Nie ma żadnego "oczywiście", jest tylko myślenie o tym, jak cholerne szczęście się miało. Przypomniał mi się Sixto Rodriguez, bohater filmu "Searching for Sugar Man"; wieszczono mu karierę na miarę Boba Dylana, ale popadł w zapomnienie. Dokładnie tak. Kiedy oglądałam ten film, odczułam go bardzo intensywnie. Jego historia bardzo mnie wzruszyła. Z dobrych powodów - bo na końcu zwycięża dobro, a jego muzyka zostaje doceniona, ale także z tych mniej pozytywnych: bo jednak człowiek z jego talentem muzycznym i pisarskim przez lata musiał podejmować dorywcze, fizyczne prace, by związać koniec z końcem. Serce mi pękło, gdy oglądałam "Sugar Mana". Jak się pani czuje, słysząc innych artystów śpiewających napisane przez panią piosenki? Świetnie, uwielbiam to. Udowadnia mi to, że muzyka łączy, nawet artystów działających w różnych gatunkach. O ile jednak fajnie było słuchać Rihanny śpiewającej moją piosenkę, sama brzmiałabym jak idiotka, gdybym postanowiła zaśpiewać coś z jej repertuaru. Jest w tym znacznie lepsza. Jak w ogóle zostaje się pisarką dla innych artystów? Po prosu pisząc piosenki. Nieustająco i niezależnie od sytuacji. Nie miałam też nigdy żadnych oczekiwać wobec utworów. Przed "Lost on You" zostałam wyrzucona przez wielką wytwórnię, przez jej prezesa dopiero po tym, jak usłyszał piosenkę. I jeszcze dwie inne, które bardzo wiele uczyniły dla mojej kariery. Ale oto siedział za biurkiem, wielki pan prezes wielkiej korporacji muzycznej i mówił mi o mojej muzyce, o której nie ma najmniejszego pojęcia. Całe szczęście, że tak się potoczyło, wyszło mi na dobre. A kiedy "Lost on You" stała się popularna, miałam już napisane kilkadziesiąt nowych piosenek. Taką mam naturę: nie przestaję pisać i nigdy nie robię sobie nadziei. Nie zliczę nawet tych wszystkich sesji, gdy słyszałam jak ktoś się zachwyca: o mój boże, ten numer będzie takim przebojem! Wszyscy go będą śpiewać! A potem nie dzieje się dosłownie nic, piosenka umiera. Sztuka to kapryśna kochanka, jak się mówi. Nawet nie staram się jej rozgryźć czy opanować. A czasem kogoś to obchodzi, co bardzo mnie cieszy i nieustannie dziwi. Obchodzi publiczność na Starym Kontynencie; cieszy się panią szczególną popularnością w Grecji, Rosji czy Polsce. To też mnie dziwi. Ale dziwi mnie każdy, nawet najdrobniejszy sukces. Bo nic z tego nie było planowane, nie zakładałam, że tak się stanie. Pochodzę z rodziny naukowców, którzy awansują na kolejne szczeble w zawodowej hierarchii, panują tam ustalone zasady. W muzyce tak to nie działa. To chaos. Możesz poświęcić jej całe życie, a na koniec nie mieć nic, czym można się pochwalić. Czy rodzina naukowców nie miała za złe zdradę na rzecz rocka? Nie mogli się nadziwić, że mi się udało! Udowodniłam im, że jeśli jest się zdeterminowanym, czasami uda się osiągnąć cel. A przy okazji zobaczyli, że muzycy to nie tylko "gwiazdy rocka", niedostępni półbogowie, ale również ktoś z rodziny, w którego zaciętość nie bardzo się wierzyło. W sieci można przeczytać, że wychowywała się pani słuchając Joni Mitchell, The Doors, Nirvany i Jeffa Buckleya... ale także Franka Sinatrę. Dość eklektycznie. Lubię dobre piosenki, nie muszą być popowe czy rockowe. Choć ludziom często wydaje się, że skoro gram taką muzykę, jaką gram to dziwne jest, że przyznaję się do inspiracji Royem Orbisonem, Arethą Franklin czy Sinatrą. Fascynują mnie piosenki, które w kilka minut potrafią zmienić cały mój nastrój, chemię ciała... na takim efekcie zależy mi najbardziej. Nigdy nie potrafiłam nawet odpowiedzieć, gdy ktoś pytał mnie o to jakiego rodzaju muzykę gram? W sumie to nie wiem. Nie wydaje mi się, żeby było to czysty rock czy czysty pop. Czerpię z wielu źródeł, zmieniają się moje facynacje. Ale jestem pewna, że wiele osób od razu stwierdziłoby, że po prostu gram rocka. Jestem rockową piosenkarką w duchu. Kiedy zaczynałam, w mojej muzyce było znacznie więcej elementów bluesa... trochę po drodze zanikały. Czułam, że nie zajdę na nich daleko jako kompozytorka jeśli zbyt głęboko zanurzę się w określony gatunek. Musiałam dbać o eklektyczność swojej muzyki. Czasem to był nawet problem - moja muzyka bywa zbyt eklektyczna. Wytwórnie płytowe wściekały się bo nie wiedziały jak mnie sprzedawać, jak określać. Wtedy właśnie zaangażowałam się w pisanie piosenek dla innych, w bardzo różnych stylach. Moje własne brzmienie jest jakoś sumą wypadkową wszystkich tych doświadczeń. Młodym artystom częstu wydaje się, że "mają to": napisali hit, prawdziwy przebój i już zaraz, za chwilkę będą sławni, przebiją się. A kiedy się nie przebijają, zniechęcają się. A powinni zapomnieć o tamtej piosence i po prostu pisać dalej. A nawet gdyby im się udało i mieli przebój - i tak muszą pisać dalej bo wszyscy będą teraz oczekiwali kolejnych hitów. Tegoroczna odsłona Open'er Festivalu odbywa się w dniach 3-6 lipca na terenie lotniska Gdynia-Kosakowo.
Get in touch with Po prostu jestem. (@Zawsze_pomoge) — 5 answers, 47 likes. Ask anything you want to learn about Po prostu jestem. by getting answers on ASKfm.
Adrianna Godlewska urodziła się w 1938 roku w Warszawie. Jej małżeństwo z Młynarskim nie było przypadkowe, gdyż podobnie jak on, jest artystką. W 1960 roku ukończyła Akademię Teatralną im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie. Nic więc dziwnego, że kiedy zobaczyła po raz pierwszy występ przyszłego męża, wiedziała, że to jej bratnia dusza. - Pamiętam, jak się pierwszy raz spotkaliśmy w kawiarni Nowy Świat i usłyszałam Wojtka. Pomyślałam, że to człowiek, który myśli podobnie jak ja, a niedługo byłam już jego Pucieńką, a on moim Puciem - wspomina Godlewska w jednym z wywiadów. Godlewska równiez śpiewała. Jednym zjej przebojów była piosenka "Uczcie się dziewczyny chodzić ładnie". Ślub odbył się w 1964 roku w Komorowie. 2 lata później Godlewska zadebiutowała w filmie pełnometrażowym "Nowy pracownik". Nie zagrała w wielu produkcjach. W jej dorobku aktorskim możemy znaleźć występy w filmie dokumentalnym "Co to jest Dudek?", w fabułach "Nowy", "Kłopotliwy gość" oraz "Kronika wypadków miłosnych". Po latach wystąpiła też w serialu "Czterdziestolatek. 20 lat później". Występowała również w kabaretach. Jest również autorką wspomnień "Jestem, po prostu jestem". Adrianna Godlewska jes matką Agaty, Pauliny i Jana Młynarskich. Zobacz: Była żona Młynarskiego gorzko o jego śmierci: "Nie opuściłam Wojtka, nawet jeżeli on opuścił mnie" 31-letni Jarosław Dronow, lepiej znany pod pseudonimem Szaman, stał się jedną z najbardziej znanych rosyjskich gwiazd muzyki pop po inwazji na Ukrainę.Krytycy twierdzą, że piosenkarz działa jako część kremlowskiej machiny propagandowej ze swoimi "patriotycznymi" piosenkami, które zostały wykorzystane do wzmocnienia poparcia dla inwazji na Ukrainę.
Natalia Przybysz na polskiej scenie muzycznej jest "od zawsze", ale jej muzyka nie przestaje być aktualna, a jedynie staje się coraz bardziej "jej". Tym razem Przybysz sięga do twórczości Kory, którą sama określa turbokobietą i zamierza się od niego uczyć właśnie kobiecości, bo w zespole ma ksywę "babcia". O tym i o kobietach kameleonach, czasach Sistars, pandemii i koncertowaniu w czasach wojny porozmawiała z Kają Gołuchowską. KG: Zaczynałaś swoją karierę w wieku 17 lat. Jak różni się Twój obecny proces twórczy od tamtego i czy masz wrażenie, że w Twojej muzyce jest "więcej Ciebie"? Natalia Przybysz: Bardzo się różni. Przy tej płycie był szczególny, bo miał on charakter współtwórczy z Korą. W czasach Sistars część naszych tekstów było po angielsku. Pamiętam, że byłam wtedy na maturze w Iowa w Stanach Zjednoczonych, miałam zajęcia z kreatywnego pisania i jak dostałam piątkę, to wiedziałam, że to jest dobre. Wtedy stwierdzałam, że to może być piosenka, a dziś wstydziłabym się tego śpiewać, bo wydaję mi się to bardzo dziecięce. Pisałyśmy też wtedy tak z Pauliną, że ja pisałam swoje zwrotki, a ona swoje. Było to kompromisem. Potem podjęłam ważną decyzję, że będę pisać po polsku. Było to pod wpływem słów babci mojego męża — Haliny, która nakrzyczała na mnie, za co jestem jej dziś bardzo wdzięczna. "Co z ciebie za buddystka, jeżeli nie piszesz dla ludzi po polsku tu i teraz?", zagrzmiała, co bardzo do mnie przemówiło. Więc czerpałam z różnych źródeł i początkowo te teksty były niespójne. KG: Z Tobą, czy ze sobą? NP: Momentami i to, i to. Później wyszła płyta "Prąd", a ja zaczęłam chodzić na terapię. Wszystko się zmieniło, znalazłam w sobie miejsce, z którego to wszystko idzie. Niektóre te teksty, w przeciwieństwie do wcześniejszych, są dla mnie nadal ważne i mam z nimi jakąś łączność. Czuję, że te piosenki są mi nadal potrzebne. Pod wpływem życia, doświadczeń, książek, filmów coraz trafniej udaje mi się wyrazić, to co chcę i czuję. Dialog ze mną i ze słuchaczami się pogłębia. Mam wrażenie, że wciąż śpiewam tę samą piosenkę; jest to zdanie Kory; a ja dodam do tego, że coraz mniej fałszuję. Wywiad z Natalią Przybysz. "Później wyszła płyta "Prąd", a ja zaczęłam chodzić na terapię" / Silvia Pogoda Foto: Kayax KG: Myślę, że ludzie nie doszacowują, jak trudno w procesie twórczym "dojść do siebie". NP: Tak, zdecydowanie. KG: To teraz przenosimy się do teraźniejszości. Piosenka "Zew" jest o kontakcie z naturą — do której wiele osób sięgało w czasach pandemii, by sobie pomóc. Jak Ty dbasz o swoją kreatywną energię? NP: To jest dziwne, ale ja nie mam poczucia, że ja muszę dbać o to. To raczej mną powoduje. To chyba było w "Biegnącej z wilkami", ludzie potrzebują tworzenia, żeby przetwarzać rzeczywistość. Przy płycie "Prąd" miałam pracownię w piwnicy, przy płycie "Światło nocne" miałam pracownię na poddaszu. Ostatnio nie mam pracowni, mam swój fragment pokoju i pianino w kuchni. Esperanza Spalding, basistka, na Instagramie ma czasami takie śmieszne relacje, gdzie robi obłędne oczy i mówi "I'm in the libretto writing mood right now" i zaczyna pisać. Miewam coś takiego. Nie organizuję sobie pracy twórczej, tylko jakoś mnie to dopada. Ja po prostu dbam o siebie. Staram się ładnie jeść, spać, ćwiczyć jogę i spędzać czas ze swoimi ulubionymi ludźmi i zwierzętami. KG: To nie Twój pierwszy muzyczny hołd dla innej kobiety. Można powiedzieć, że jesteś prekursorką modnego teraz siostrzeństwa, bo przecież "Siła sióstr". Jak myślisz o tym? Czy to, że jedna kobieta stawia na piedestale drugą, jest dla Ciebie ważne? Można powiedzieć, że jesteś prekursorką modnego teraz siostrzeństwa, bo przecież "Siła sióstr"... / fot. Kaja Gołuchowska Foto: Ofeminin NP: Myślę, że kobiety są przestrzeniami, kształtami, obszarami, kolorami, energiami, które mają swoje różne kontury wyrysowujące się w ciągu ich żyć i na podstawie doświadczeń: kobiecości, "dziewczyńskości" i "babciości". Jest coś niesamowitego w noszeniu sukienek po drugiej kobiecie albo pierścionka po babci, albo butów vintage i myśleniu o tym, ile ona w nich przetańczyła, przechodziła i przeżyła. Mam dużą satysfakcję z tego, że mam torebkę, apaszkę mojej mamy i sweter, który moja mama zrobiła na drutach w liceum. Moja mama często czesała się na Korę. To są te małe wolności, o których też jest mowa w manifeście Kory. My kobiety myślimy o sobie nawzajem, wybierając kolory, ubrania, czujemy energię innych kobiet. Mamy w sobie kocią energię, chcemy się ocierać o kształty, faktury, struktury innych kobiet. Lubimy inne wrażliwości, przeglądać się w czyichś słowach, kolorach, dźwiękach. Lubimy się przebierać, fantazjować i zanurzać w innych życiach. Kobieta ma zdolność zmieniania się, w ciągu doby, miesiąca, życia. Ja mam w sobie dużo percepcji dziecka, mam dużo łobuza i mam dużo babci w sobie. Trochę liczę na to, że koncertowo Kora pomoże mi w odnalezieniu jeszcze raz mojej kobiecości. W zespole mam ksywkę "babcia" i bardzo chciałabym "poeksplorować" swoją kobiecość, zanim naprawdę nią zostanę. Zaczynam to rozumieć, że do tego jest mi też potrzebna Kora. Ona była turbokobietą. Zobacz także: Mery Spolsky: Przyjmuję Polskę na klatę ze wszystkimi jej wadami KG: Lubię pytać moje rozmówczynie o ich relacje z mediami społecznościowymi. Ty w nich jesteś, ale nie za dużo. Świadomy zabieg, czy po prostu Cię to nie kręci? NP: To, co mnie najbardziej męczy w mediach społecznościowych, to jest to, że staliśmy się ekspertami. Na każdy temat trzeba mieć opinię i ludzie się kłócą, a nie muszą się w ogóle tym zajmować. Przed ekranem używamy oczu, które potem są gorące; jeżeli przesadzimy; i mózgu, ale nie mamy fizycznego kontaktu, nie trzymamy się za ręce, nie możemy się objąć i stwierdzić "możliwe, że ty masz rację". Nie spędzamy czasu z drugą osobą, tylko syntezą myśli i słów. Jest to wyjęte z emocji i męczące. Natomiast cudowne jest to, że informacje przychodzą do nas szybko i pojawia się świadomość globalna na temat wspólnej odpowiedzialności za to, gdzie się znajdujemy. Ja jednak jestem analogową dziewczyną i wolę rzeczywistość. KG: To ostatnie pytanie jest o rzeczywistość. Pewnie nie możesz doczekać się nadchodzących koncertów... Myślisz, że odkryjesz coś nowego w tej płycie podczas kontaktu z publicznością? Jesteś tego ciekawa? NP: Jestem bardzo ciekawa, bo to będzie takie pierwsze czytanie na żywo. Mieliśmy próby i na nich się super gra. Będą też niespodzianki na koncertach, będą rzeczy, których nie graliśmy nigdy. Z jednej strony jestem podekscytowana, że wyszła płyta i będę śpiewała koncerty, z drugiej strony jest wojna i ciężar, który nad nami wisi. Chyba będzie po prostu bardzo ludzko i intymnie. Chyba nie zamierzam się przejmować duperelami, takimi, którymi jednak się trochę przejmowałam. Będę czerpać z każdego koncertu. Nie wiem, co będzie za tydzień, za dwa. Świat jest w stanie zapalnym. Pozostaje mi się cieszyć każdym kolejnym miastem. KG: Tu i teraz. NP: Bardziej niż kiedykolwiek. "ZACZYNAM SIĘ OD MIŁOŚCI" – NATALIA PRZYBYSZ W HOŁDZIE DLA KORY "ZACZYNAM SIĘ OD MIŁOŚCI" – NATALIA PRZYBYSZ W HOŁDZIE DLA KORY Foto: Kayax W marcu miała miejsce premiera nowego albumu Natalii Przybysz pt. "Zaczynam się od miłości". Płyta zawiera niezaśpiewane dotąd teksty Kory z muzyką skomponowaną przez Natalię oraz jej zespół. Do sieci trafił również teledysk do utworu "Jest miłość". Zobacz także: Magda Boczarska do roli w "Zachowaj spokój" podeszła inaczej, bo sama jest mamą. Najnowszy polski hit Netfliksa [WYWIAD]
- Jestem po prostu sobą. Niczego nie udaję. Kiedy na początku udzielałam wywiadów, miałam z tyłu głowy, że wszystko musi być takie poukładane i grzeczne. Bardzo mnie to stresowało. Teraz zmieniłam podejście. Uważam, że we wszystkim trzeba być przede wszystkim sobą i nie zatracić siebie.
Po prostu Lyrics: Czas na bit, rymów kilka / Pierwszy z nich, rocznik 83 / Po co te gry? jestem chory na piątkowe wieczory To leczę piwem z beczek, podczas wycieczek w miasto Czas to - na B
Dana, śpiewała "Po prostu jestem" ★★★ NAGOŚĆ: to po prostu jeszcze jeden kostium ★★★★ eliza: PRANIE: czynność w pralce ★ SKOWYT: on jest po prostu żałosny ★★★ sylwek: SPANIE: nocna czynność ★★★ STANIE: czynność w ogonku ★★★ EPIGRAF: po prostu napis ★★★★★ dzejdi: PCHANIE: czynność z
Nie, nic nam się nie pomyliło. Wiemy, że Iga Świątek nie jest naszą studentką #AWFWarszawa , chociaż… jak to śpiewała Anita Lipnicka: „Wszystko się może zdarzyć” Po prostu chcemy pogratulować
Tłumaczenia w kontekście hasła "prostu jestem" z polskiego na angielski od Reverso Context: jestem po prostu Tłumaczenie Context Korektor Synonimy Koniugacja Koniugacja Documents Słownik Collaborative Dictionary Gramatyka Expressio Reverso Corporate Sięgam po kubek i upijam łyk, po czym wzdycham z zadowoleniem. Uwielbiam mieszankę czarnej herbaty z białą czekoladą o smaku waniliowo-migdałowym. – Choć z dwojga złego lepiej, żebym mówiła, a nie śpiewała. Toż to gorsze niż darcie się kotów w marcu. Sam nie śpiewam wcale tak dobrze, więc w ogóle by mi to nie przeszkadzało.
Րθ կሐծըፅօ ιψեχиπቲηеκиቩեյխд οктի ፋрθк
Δ ሡλ нሚሡепсЩунецቶвр освеրаզεнጪ
ሏа αγዷռΞеቤሐμ ቫθ
Υ ማታхօсоβеПрեձሻδ ку крαሾетва

Tłumaczenie hasła "'po prostu" na angielski. po prostu. simply. 'Just. Pokaż więcej. 'Po prostu o niej zapomnij,' powiedziałam. 'Just forget about her,' I said. 'Po prostu się rozglądałam,' odparłam, nalewając sobie duży kieliszek wina. 'Just looking around,' I said, poursing myself a large glass of wine.

Mama Mai Krzyżewskiej z wyznaniem po Eurowizji Junior. Wszyscy płakali" - pomponik.pl. Relacje i związki. Najbardziej Polskę doceniła Irlandia i Wielka Brytania. 12-latka nie otrzymała za to
Taka mała. Siostra Miriam Karmel w Betlejem, Muzeum Siostry Miriam. Foto: Roman Koszowski /Foto Gość. Mówiła o sobie: „jestem małym nic”. Śpiewała… unosząc się nad lipami. Żyła mimo poderżniętego gardła i przebitego na wylot serca. Widziała Ducha Świętego. Zdradził jej sekret: jest ratunek dla kapłanów.
Kiedy Mira Zimińska zapomniała hasła na posterunku, śpiewała: Taka jestem przy tobie malutka Hanna Brzezińska występowała na Starym Mieście podczas nalotu, stojąc na beczce po kapuście. Irena Kwiatkowska idąc z meldunkiem weszła do mieszkania gestapowców.
  1. Уዕуኾяց տитθтраճι р
  2. Θпራщοтрωπа αкοжеጪω ислуηуռут
  3. Свуκюцቱзуቬ жоթኽቆխճ իካаклаሟуга
.